sobota, 25 czerwca 2016

Maj i czerwiec - szalone miesiące!

Hejoooo ludziska!

Tak jak mówiłam, tzn pisałam, byłam na Targach Książek. Później, po Czechach byłam w Szczecinie. Zajeliśmy mocne 1 miejsce! :D Brawo my! 👏
Ale potem było jak szczęście w nieszczęściu.
Same pechy na nas padały. Winda nam się utknęła, byliśmy prawie wszyscy. Tylko 2 osoby wyszły do drugiej windy (Dagmara i Patryk) ponieważ za ciężko było. Pani też chciała wyjść ale nie zdążyła. Utkneła nam pomiędzy piętra a w tym czasie dostałam sms'a od Kasi. Ja byłam przerażona, serce mi stanęło w gardle. Krzyknęłam. A mój kolega Mateusz to był taki szczęśliwy i skakał jak nie wiem co. Serio. Lubi horrory ale to nie znaczy, że ma mnie straszyć czy co. Dzwoniliśmy po pomoc. I zaczęła się gadka mojego kolegi Kuby z klasy: „A jeśli tu jest za mało powietrza?" (W sumie...) ale pani na to odparła: „Jest tu tyle powietrza, że starczy na 8 godzin!" a ja zaczęłam myśleć co najgorsze. Dzwoniliśmy do Dagmary i Patryka. W końcu nas wyciągali. Wszyscy byli szczęśliwi. Ale coś znowu się nam zatrzymała. Kubie to prawie wypadły oczy. Pani na to: „Łapcie oczy!" Hahaha.
Krótkie przerażenie ale już w końcu dotarliśmy. Dagmara płakała, ja też i się przytuliłyśmy. A Patryk dzielny chłop, wszystko załatwił, uspokajał. Heh.. Normalnie jak z horroru...
I mało tego brakowało - spóźniliśmy się na pociąg do Warszawy. Oh no! Ale pani, załatwiła, że mamy za darmo bilety za windę. I dobrze. Czekaliśmy chyba z pół godziny. Wsiadamy, ale wysiadamy w Kutnie. Czekamy tam godzinę na pociąg. Była już noc. No nie. Wszyscy usypiali...
Mieli dość przygód. Ja też. I Mateuszowi nagle jogurt się wylał na jego cały plecak. O Boże. Wszystko miał w jogurcie - książki, scenariusz itd.. W końcu nadjeżdza pociąg.
I jeszcze by tego brakowało! Drzwi się nam zatrzasnęły i nie możemy wejść. Słodki Jezu.  To wsiadamy drugimi drzwiami.
Wszyscy byli dość zmęczeni w tym ja. W pociągu poznaliśmy sympatyczną panią i chłopaka, który wyglądał na 18-20 latka.
Pogadaliśmy na temat teatru, nauki, szkoły a nawet miłości. Pani mi powiedziała, że jestem słodka. Czemu słodka? Miło to słyszeć, haha. Jak się szykowaliśmy do wyjśca, zobczyłam czarnego kota w peronie. I już krzyczę „Czarny kot? Już wiem, dlaczego te nieszczęścia na nas padały, normalnie jak szczęście w nieszczęściu!"  I wysiedliśmy, zobaczyłam tatę. Rozpłakałam się prawie. Zawsze chciałam, żeby rodzice razem po mnie przyjeżdzali po wycieczce. Myślałam, że jest w pracy, bo miał kursy. W końcu wszyscy padli w ramiona swoich rodziców a pozostali wracali do szkoły, do internatu. Moja mama kupiła bukiety dla pań, za 1 miejsca. Oczywiście w końcu wróciliśmy do domu. Odpoczęłam w końcu.
Z kolei, 16 czerwca, był polonez. Zostałam zaproszona jako towarzysz. Może taniec za bardzo się nie udał ale wiecie, zawsze spoko!
I w końcu konec roku szkolnego. Byłam w sztandarze. Gorąco jak nie wiem. Żeganliśmy 3 klasy gimnazjum... Tak bardzo szkoda... Bo się tak żzyliśmy z tą klasą, znamy się od czasów przedszkolaka, a z innymi, z podstawówki. I takie wzruszające przemówienia mówili. „Bo przecież się spotkamy gdzieś. Ja z Tobą, ze mną Ty.." i już w tym momencie łzy w oczach. Jak dobrze, że idą do liceum, gdzie ja właśnie idę. Dużo wrażeń!
Ludziska, już muszę iść, trzymać się!